Europejscy członkowie NATO nie muszą podejmować zobowiązań dotyczących budżetów obrony, których nie mogą spełnić, argumentuje Stefan Soesanto. Muszą natomiast dokonać trudnych cięć kadrowych i zainicjować wielonarodowe działania obronne.
Zacznijmy od dobrych wiadomości. Ubiegłoroczny szczyt NATO w walijskim Newport był pozytywnym kamieniem milowym w ewolucji podejścia do obrony w Europie. Podsumowując, dotknięte kryzysem państwa europejskie ponownie zobowiązały się do odwrócenia tendencji do zmniejszania budżetów obrony w ciągu następnej dekady, poprzez podniesienie ich wydatków wojskowych do 2% PKB, z czego 20% ma być przeznaczone na badania i rozwój oraz znaczące projekty dotyczące pozyskiwania sprzętu.
Sojusz przyjął także Plan Działań na rzecz Gotowości (Readiness Action Plan) w celu zabezpieczenia swojej wschodniej flanki poprzez intensyfikację ćwiczeń wojskowych i rozmieszczenie dodatkowych sił NATO w systemie rotacyjnym w Europie Wschodniej i Środkowej. Osiągnięto także porozumienie w sprawie stworzenia liczących 4-5 tysięcy żołnierzy połączonych sił zadaniowych bardzo wysokiej gotowości (VJTF, tzw. szpicy NATO), które w pierwszych miesiącach 2015 roku mają osiągnąć zdolność do rozmieszczania w ciągu zaledwie kilku dni.
Rozczarowujący w dorobku walijskiego szczytu NATO jest fakt, że zwiększone budżety obrony, zacieśniona współpraca wojskowa oraz podwyższona gotowość sił zbrojnych nie rozwiążą podstawowego problemu Sojuszu, jakim jest nieefektywność finansowa, polityczne rozbicie i niespójność strategiczna jego europejskich członków.
Po pierwsze, ciągłe zmniejszanie obecności amerykańskich sił zbrojnych w Europie - z 440 tysięcy żołnierzy w 1957, do rekordowo niskiego stanu około 67 tysięcy w 2015 roku - doprowadziło do znacznego rozbicia politycznego kontynentu. Negatywnie wpływa to na spójność Sojuszu i jego zdolność do podejmowania decyzji strategicznych, aż po ograniczenie się do utrzymywania status quo.
W rezultacie, oczywiste złamanie przez Moskwę postanowień Aktu Końcowego z Helsinek, który zakazuje „wszelkich żądań lub działań zmierzających do zawładnięcia i uzurpacji części lub całości terytorium któregokolwiek z Państw uczestniczących”[ http://stosunki-miedzynarodowe.pl/traktaty/akt_koncowy_KBWE.pdf] nie wywołało zdecydowanego zwrotu w podejściu Europy do Aktu Stanowiącego NATO-Rosja. Zamiast tego Sojusz zdecydował się zaledwie na wzmocnienie mocno ograniczonych zobowiązań w dziedzinie bezpieczeństwa wobec swoich wschodnich członków, pomimo drastycznych zmian w ogólnym środowisku bezpieczeństwa na kontynencie.
Po drugie, wobec braku stale stacjonujących sił zbrojnych wzdłuż wschodniej flanki NATO, deklaracje dotyczące zbiorowej samoobrony Sojuszu i długoterminowych usilnych starań o interoperacyjność sił zbrojnych w coraz większym stopniu mają jedynie polityczny charakter, a nie są wyrażane w formie rozsądnej strategii odstraszania. Co prawda, NATO rozpoczęło zalecane, zintensyfikowane ćwiczenia wojskowe, rozlokowało rotacyjnie dodatkowe siły i zdecydowało o powołaniu batalionu szybkiego reagowania. To tymczasowo pozwala uniknąć wrażenia niedostatecznej obrony terytorialnej wschodnich członków Sojuszu, ale w niewielkim stopniu mierzy się z problemem rosnących niedoborów w zakresie solidarności w Sojuszu, zobowiązań obronnych oraz spójności wojskowej NATO.
Jeżeli dewiza “Vigilia Pretium Libertatis” (“Ceną wolności jest czujność”) ma obowiązywać Sojusz w XXI wieku, jego 26 europejskich członków musi przyjąć holistyczne podejście do obrony terytorialnej zamiast ograniczać się do kompensowania słabości defensywnej swoich peryferyjnych członków w kontekście możliwej agresji ze strony Rosji.
Holistyczne podejście do reform Sojuszu przede wszystkim powinno obejmować rekonfigurację natowskiej strategii rozmieszczania sił zbrojnych w Europie. Tak samo, jak prawo do swobodnego przemieszczania się i osiedlania wzmocniło obywatelstwo europejskie i polityczną integrację Unii, NATO musi docenić wielonarodowość sił zbrojnych swoich państw członkowskich oraz zwiększyć ich wojskową współzależność, aby zdecydowanie odejść od strategii obrony poszczególnych części Sojuszu na rzecz strategii obrony jego całości.
Liczby mówią same za siebie. Około 25% członków NATO nie ma powietrznych sił zbrojnych, 30% nie ma marynarki wojennej lub utrzymuje mniej niż 600 marynarzy wojskowych, a 50% państw dysponuje mniej niż 20- tysięczną armią. NATO jest Sojuszem podmiotów nierównych sobie, a nie musi tak być.
Pierwszym krokiem do rozwiązania podstawowego problemu NATO jest uznanie, że nieustanna niezdolność do stworzenia i rozmieszczenia sił odpowiedzi NATO (NRF) oraz grup bojowych Unii Europejskiej ma charakter polityczny. Zarówno siły szybkiego reagowania, jak i obecna koncepcja państw ramowych forsowana przez Berlin, są obciążone nierówną dystrybucją politycznego ryzyka w związku z ich składem opartym na wewnętrznej rotacji, nierównym rozkładem obciążeń finansowych oraz problematyczną tendencją do reagowania na kryzysy wojskowe, zamiast zapobiegania im w pierwszym rzędzie.
Aby doprowadzić do trwałej zmiany politycznej w obrębie wielonarodowych instytucji, w których pierwsze skrzypce grają interesy narodowe, mądrym rozwiązaniem jest korzystać z dotychczasowych struktur, a nie tworzyć nowe. To, czego potrzebuje Europa, to nie są nowe siły utrzymywane w stałej gotowości do podjęcia działań, zgodnie z koncepcjami Rady Północnoatlantyckiej i Komisji Europejskiej. To, czego potrzebuje Sojusz, to podjęcie działań w obszarze, gdzie Unia Europejska i państwa narodowe jak się zdaje poniosły porażkę.
Stworzenie europejskich żołnierzy, a w dłuższej perspektywie – prawdziwych obywateli Europy, to taktyka, która pomoże budować trwałe struktury współpracy, wzmocni podstawy Sojuszu i splecie ze sobą interesy europejskiego bezpieczeństwa na całym kontynencie. Dopiero wtedy, gdy europejscy członkowie NATO będą intensywnie inwestować we wzajemną obronę terytorialną, jednocześnie zachowując suwerenność narodową, ich parlamenty i obywatele będą skłaniać się do wypełniania natowskich zobowiązań w dziedzinie bezpieczeństwa oraz do ciągłego zabiegania o spójność Sojuszu.
Holandia jest do tej pory jedynym państwem natowskim, które rzeczywiście przyjęło ideę pełnej integracji komponentów swoich sił zbrojnych ze strukturą sił innego państwa. W maju 2013 roku podpisała holendersko-niemiecką deklarację woli (Dol). Chociaż deklaracja ta nie opiera się na zasadzie wzajemności, ani nie przewiduje zmian miejsca stacjonowania jednostek wojskowych, stanowi jednak podstawowy całościowy plan wspierania zintegrowanej współpracy operacyjnej i paradoksalnie w tym samym czasie rozszerza zakres suwerenności narodowej.
Gdyby zasada wzajemności i zmiana miejsc stacjonowania jednostek wojskowych być była zastosowana w przypadku holendersko-niemieckiego porozumienia, Holendrzy „straciliby” swoją brygadę i „zyskaliby” w zamian brygadę niemiecką. Poziom sił w Holandii i w Niemczech pozostałby mniej więcej bez zmian, a jednocześnie suwerenność narodowa w widoczny sposób wzrosłaby po obu stronach dzięki ich brygadom stacjonującym zagranicą i niezmienionym poziomom sił w kraju.
Jednak, zamiast kurczowo trzymać się swoich koszar na holenderskiej ziemi, jak zakłada obecne porozumienie, 11. brygada powietrzna wzmocniłaby „interoperacyjność i wspólne planowanie, przygotowania i szkolenie przed rozmieszczeniem sił” w Niemczech. Służyłaby, jako stały punkt kontaktowy dla obu państw w ramach współpracy wojskowej pomiędzy Hagą i Berlinem i miałaby być wykorzystywana, jako mechanizm przekaźnikowy w razie potrzeby uruchamiający obronę wschodniego sąsiada.
Gdyby takie rozwiązanie zostało przyjęte przez wszystkich europejskich członków NATO tak, aby 10-15% ich sił zbrojnych stanowili żołnierze z innych państw członkowskich NATO, ten kontynent przekształciłby się w przysłowiową europejską fortecę i byłby w stanie w naturalny sposób tworzyć komponenty do budowy wielonarodowych dywizji, brygad i batalionów, które powstałyby pod dowództwem NATO.
Chociaż strategia oplecenia Europy siecią takich “mechanizmów przekaźnikowych” może być interpretowana przez niektórych, jako złamanie postanowień Aktu Stanowiącego NATO-Rosja, nie musi to skłonić Moskwy do podjęcia rozbudowy sił zbrojnych wzdłuż wschodniej flanki NATO. Zgodnie z przedstawioną strategią, poziomy sił zbrojnych w państwach bałtyckich pozostałyby bez zmian. Ich skład narodowościowy uległby jednak zasadniczej zmianie – a wraz z tym zmianie uległaby ich siła odstraszania.
Jednak, żeby przekształcić strategię “mechanizmów przekaźnikowych” w realną koncepcję, kontynent musi na nowo nauczyć się podstawowych zasad podejmowania decyzji strategicznych. Żaden z europejskich członków NATO nie jest supermocarstwem. Niewielu, a może żaden z nich nie jest w stanie samodzielnie przedsięwziąć globalnej misji zwalczania zagrożeń tak rozproszonych, jak międzynarodowy terroryzm, albo tak wszechstronnych, jak stabilizowanie upadłych państw. Żaden z nich nie może też wyłącznie skoncentrować się na obronie swoich granic państwowych, a jednocześnie za darmo korzystać z dobrodziejstw Artykułu 5.
Jedynym spoiwem NATO nie może być atrament, którym napisano traktat waszyngtoński. Sojusz musi być wspierany przez potęgę wojskową niezbędną, by w widoczny sposób akcentować niewzruszone zobowiązania w dziedzinie bezpieczeństwa. Wobec braku spójnej kultury strategicznej na kontynencie, co pokazuje kakofonia europejskich dokumentów obronnych oraz inicjatyw kluczących wokół realnych problemów, takich jak koncepcja puli wspólnych zasobów i współużytkowania, konieczne jest, żeby Sojusz ponownie powrócił do swoich korzeni.